W setnym dniu wojny zobaczyłem wreszcie dokument, który wydaje mi się dobrym punktem wyjścia do szukania lewicowej platformy programowej wobec wojny w Ukrainie. Nie ma tam konkretnych propozycji typu „jak odblokować Odessę”, to raczej spis imponderabiliów.
Zgadzam się z nim w stu procentach. Ale zamiast dodawać swój skromny podpisik do petycji, po prostu zareklamuję na blogu.
W Polsce tę petycję popiera środowisko „Le Monde Diplomatique”, a wymienioną w petycji Europejską Sieć Solidarności z Ukrainą (ENSU) popiera partia Razem. Nie wyobrażam sobie lepszych rekomendacji.
Co dla mnie szczególnie istotne, nie ma tu symetryzmu i wzywania do pokoju za wszelką cenę. Petycja opowiada się zdecydowanie po stronie Ukrainy.
Nie ma tu jednak tego, co trockiści nazywają „kampizmem”, czyli opowiadania się za którymkolwiek wielkim obozem międzynarodowym. Zimnowojenne hasło „ani Waszyngton, ani Moskwa” współcześni (post)trockiści zmienili na „internacjonalizm nie kampizm”.
W przypadku Ukrainy oznacza to, że celem nie jest wprowadzenie Ukrainy do UE ani NATO. Celem jest pozwolenie ludowi Ukrainy na podjęcie suwerennej decyzji – to tego przecież odmawia im Putin.
Wydaje mi się to podejściem o tyle trafnym, że wojna trochę podkopała moje zaufanie do zachodnich instytucji. OK, przeważnie działają z RiGCzem, ale co chwila jakiś Draghi czy Macron musi zadzwonić do Putina z kolejnymi bezproduktywnymi umizgami, Orban wziąć w obronę Cyryla, a Scholz zaprzeczyć samemu sobie.
Mam nadzieję, że UE i NATO wyjdą z tego kryzysu na dalszą metę wzmocnione, ale póki to nie nastąpi – nie możemy liczyć na to, że wyjdą stamtąd jakieś spójne wskazówki ideowe. Europejska i światowa lewica musi wymyślić je sobie sama.
W pierwszych miesiącach wojny mieliśmy szereg kompromitująco głupich wypowiedzi różnych Chomskych i Warufakisów. Niektórzy moi znajomi zachwycali się też symetrycznym manifestem niejakiego Borisa Budena (intencjonalnie nie linkuję).
Wciąż nie wiemy, jakie kreski na mapie się z tego wyłonią. Zaryzykowałbym ostrożną tezę, że rosyjski potencjał ofensywny się wyczerpuje, nie zajmą już żadnego dużego miasta, za to Ukraińcom coś się uda odbić w kontrofensywie.
Z fascynacją obserwuję zwrot *stanów ku Turcji i Chinom. Rozkręca się omijające Rosję połączenie przez Kazachstan, Morze Kaspijskie, Azerbejdżan i Gruzję. To może być początek środkowoazjatyckiej wspólnoty gospodarczej odwróconej do Rosji biodrami.
Może koniec końców Ukraina dołączy do niej, a nie do Unii? Nie nam to rozstrzygać, ale naszą powinnością jest wspieranie Ukrainy w prawie wyboru, na pohybel tym, którzy przypisywaliby ją do rosyjskiej (czy czyjejkolwiek) „strefy wpływów”.
Przyszłość jest nadal nieodgadniona, ale komcionauta Awal w jednym ma rację. Gdy już nadejdzie, musimy chociaż z grubsza wiedzieć, czego od niej chcemy.
Chcemy więc Ukrainy wolnej. Nie – protektoratu, nie – strefy zdemilitaryzowanej, nie – kraju kolonialnego, po którym Chomsky i Kissinger, współcześni następcy Sykesa i Picota, będą sobie rysować po uważaniu kreski na mapie.
I tej samej wolności życzymy całemu światu. Albowiem uniwersalizm powinien być uniwersalny.