Aleksandra Pezda
Mama ośmiolatka wpada do szkoły z awanturą, że dziecko nie zna jeszcze ukraińskich liter, a już zaczyna pisać po polsku. Uczeń nie odzywa się na lekcjach w ogóle — przepuścić go do następnej klasy? Nie wiadomo.
Wyrwane ze szponów wojny ukraińskie dzieci brną w Polsce przez wersy "Pana Tadeusza" czy "Quo vadis" albo ich dręczymy starotestamentowymi pieśniami w archaicznej polszczyźnie. Wielu uczniów nie chce się nawet przekonać, czy polska szkoła im się przyda.
"Człowiek to nie pendrive"
Wraz z wybuchem wojny państwo polskie otworzyło szeroko bramy szkół przed ukraińskimi uczniami. Do dziś jednak mało kto wie, co robić za tymi bramami.
Ivanna ma prawie 15 lat. Jest mocna z fizyki, chemii i biologii – wie, że medycyna jest w jej zasięgu. Wie też, że na bezpłatne studia ma w Polsce większe szanse niż w Ukrainie, gdzie zwolniona z opłat jest tylko garstka najlepszych kandydatów. Dlatego jest zdeterminowana, żeby dostać się do polskiego liceum, a jej rodzina nie planuje wracać do Ukrainy. W Ukrainie Ivanna skończyła osiem klas, mogłaby od razu zgłosić się do polskiego liceum. Jednak tylko podstawówka oferowała tzw. klasy przygotowawcze z językiem polskim dla obcokrajowców. Tym samym na drodze do sukcesu Ivanny stanął polski egzamin ósmoklasisty.
Na drodze do sukcesu stoi polski egzamin ósmoklasisty. Trzeba go zaliczyć na dobrym poziomie, jeśli chce się walczyć o dobre liceum, które zagwarantuje start na prestiżowe studia. A dodatkowo do liceów pcha się w tym roku półtora rocznika polskich uczniów – spadek po kolejnych reformach PiS.
W różnowiekowej klasie, pośród m.in. 12-letnich dzieci, Ivanna stara się nadrobić niezawinione zaległości. Na liście lektur są np. "Pan Tadeusz" i "Dziady cz.II", "Kamienie na szaniec", "Zemsta" albo fraszki Kochanowskiego. A także "Quo vadis" i "Balladyna", z którymi problem mają nawet polscy uczniowie, a co dopiero Ivanna. Nauczyciele wyrozumiale podsuwają jej streszczenia lektur i 15-latka gorliwie brnie przez romantyczny polski mesjanizm.
- Nie mam pojęcia, jak napiszę to wypracowanie – wyznaje szczerze. Do egzaminu zostały cztery miesiące. Cały ten czas Ivanna dzieli między lekcje w polskiej szkole i te zdalne – w ukraińskiej. W każdej teoretycznie po 7-8 godzin dziennie. Wyjściem awaryjnym ma być zdany egzamin po 9. ukraińskiej klasie. Ivanna liczy na to, że w razie kiepskiego wyniku na polskim teście ósmoklasisty jakieś liceum przyjmie ją na podstawie ukraińskiego dyplomu. Oficjalnie takiej ścieżki jednak nie ma.
- Zrobiliśmy próbny egzamin. Nauczyciel pomagał, czytał polecenia. Czas był wydłużony. I tak nie zdążyli wypełnić testów – o dwunastkę ukraińskich ósmoklasistów martwi się Inna Stoliar, nauczycielka wspomagająca w podstawówce w Szkole Podstawowej nr 13 w Lesznie. Imigrantka, ale jeszcze sprzed wojny. Jej córka, dziś już licealistka, potrzebowała dwóch lat, żeby się oswoić z językiem. – Człowiek to nie pendrive, nie wgrasz mu wiedzy jednym kliknięciem.
Tyły i frustracje
Do klas w podstawówce na ok. sześćset uczniów na Mazowszu dokooptowano w tym roku szkolnym po dwoje-troje ukraińskich dzieci w tym samym wieku. Nikt nie widzi w tym problemu, frustruje się tylko Barbara, nauczycielka drugoklasistów.
- Wojna wycięła początek edukacji tych dzieciaków. Nie czytają, więc jeszcze nawet w swoim języku nie znają liter, potrafią jedynie odzwierciedlić z tablicy ich kształt. Nie są w stanie rozumieć czytanych tekstów ani poleceń do zadań. Owszem, chętnie biorą udział w zajęciach sportowych lub artystycznych, do nauki polskiego nie mogę ich jednak przekonać – mówi.
Minął semestr. Reszta klasy płynnie czyta, dodaje i odejmuje do stu, ukraińskie dzieci wpadają w coraz głębszą przepaść. – Za własne pieniądze kupiłam polsko-ukraińskie książeczki. Nie skorzystali. Nie odrabiają zadań domowych, rzadko chodzą na dodatkowe zajęcia z polskiego. Opuszczają połowę lekcji, bo uczą się zdalnie w ukraińskiej szkole. Wszystko im się miesza – sprawdzian z ukraińskiej szkoły jedno z dzieci napisało po polsku, matka wpadła do szkoły: "Po naszemu nie pisze, a pani go po polsku uczy!" – opowiada nauczycielka. – Jeśli przepchnę te dzieci do następnej klasy, co zyskają? Jeszcze większe tyły i frustrację – martwi się. Kiedy poprosiła dyrektora o pomoc, usłyszała: "Inni męczą się tak samo".
W małym mieście w centralnej Polsce co dziesiąte spośród ponad pięciuset dzieci to uchodźca z Ukrainy. – Na 20 uczniów w piątej klasie mam: dziewięcioro uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, w tym dwoje z zespołem Aspergera, kolejnego ucznia w rodzinie zastępczej, inny został porzucony przez matkę, następny ma niewyjaśnione jeszcze problemy emocjonalne i jest agresywny. Do tego trudnego towarzystwa dokooptowano mi sześcioro uczniów z Ukrainy. Wybuchowe kombo – mówi polonistka Iwona. Jej klasa ma trzech nauczycieli wspomagających, żaden jednak nie został zatrudniony akurat z uwagi na ukraińskich uczniów.
Zrobiliśmy próbny egzamin. Nauczyciel pomagał, czytał polecenia. Czas był wydłużony. I tak nie zdążyli wypełnić testów
- Pierwszy chłopiec przyszedł na początku roku szkolnego. Szybko się zaaklimatyzował, nauczył polskiego i został ciepło przyjęty przez klasę. Potem zaczęły dochodzić kolejne. Im było ich więcej, tym robiło się gorzej. Dwie dziewczynki radzą sobie nieźle, rozmawiają z każdym w klasie. Ale czworo ukraińskich chłopców trzyma się w grupie, alienują się, mówią tylko po ukraińsku – mówi nauczycielka. Czasem dzieci udają, że nie rozumieją, co do nich mówi, choć z innych sytuacji wiadomo, że tak nie jest. Nie chodzą z klasą do kina ani na pizzę czy dyskotekę, nie pojechali na wycieczkę.
- Potrzebowałabym wsparcia psychologa. Sama tylu problemów na raz nie rozwiążę – mówi Iwona.
Bójka o Putina
W województwie zachodniopomorskim do trzeciej klasy z dziewiętnastką uczniów dodano aż siedmioro uchodźców, bo "w większej grupie lepiej się dogadają". Z tym że ich nauczycielka nie mówi ani po ukraińsku, ani po rosyjsku.
- Komunikowałam się przy pomocy piktogramów, czynności demonstrowałam, a potem nazywałam, reszta klasy czekała. Teraz w zadaniach klasowych już porozumiewamy się bardzo prostym polskim, jednak w żaden sposób nie pomaga to w rozwiązywaniu konfliktów – mówi.
A tych nie brakuje, bo w klasie obok dzieci ukraińskich jest Białorusin i co chwila wybucha między nimi bójka o Putina i wojnę.
- Pierwsza dwójka dołączyła w poprzednim roku szkolnym, lekcje musiałam prowadzić dwutorowo: dla nich program pierwszej klasy, dla reszty – program drugiej. Udało mi się jednak, wyrównałam poziomy. Kiedy jednak w tym roku dorzucono mi kolejną grupę, nie miałam siły tak pracować – mówi Eliza. – Uczniowie, których rodziny liczą na powrót do Ukrainy, nie mają żadnej motywacji, żeby się uczyć. Odpuszczam im więc polski. Nie wiem, co z nimi będzie w starszych klasach, gdyby jednak zostali w Polsce.
Barbara nie ma wątpliwości: – Nikt nie przemyślał celu kształcenia ukraińskich dzieci. Wtłoczono ich do systemu, odpowiedzialność zrzucając na nauczycieli – mówi.
Do podobnych wniosków doszli aktywiści i badacze z Amnesty International. W swoim styczniowym raporcie oprócz braku podręczników w języku ukraińskim lub polsko-ukraińskich wypunktowali zbyt małą liczbę asystentów międzykulturowych oraz tzw. oddziałów przygotowawczych.
"Nauczyciele i nauczycielki szukają na własną rękę rozwiązań sytuacji. Wielu czuje się pozostawiona sama sobie z tym wyzwaniem" – czytam w raporcie.
- Żaden z moich ukraińskich piątoklasistów nie przeszedł przez klasę przygotowawczą – potwierdza polonistka Iwona. – Wrzuca się ich do niższych klas, żeby nadrobili język, ale nie zostawali na drugi rok. Język może i nadrobią, ale programu szkolnego już nie – mówi.
Większość szkół nie otwiera oddziałów przygotowawczych, bo to kosztowne i wymaga dodatkowej infrastruktury i kadry. A po ostatnich reformach szkole brakuje jednego i drugiego, niezależnie od uchodźczych wyzwań. W dodatku liczba już otwartych oddziałów topnieje – wg raportu AI w porównaniu z ubiegłym rokiem spadła z 2414 do 956. Uczy się w nich jedynie 15 tys. dzieci z Ukrainy na ok. 200 tys. zarejestrowanych w szkołach.
Marzyła, by zostać baristką
Od przypadku zależy, czy polska szkoła im posłuży, czy raczej wyjdzie bokiem. Przypadek też pomógł Ewelinie, Karolinie i Asi – 15-latkom, z którymi spotykam się w I LO im. Limanowskiego w Warszawie. To jedna z pierwszych szkół w Polsce, która otworzyła oddziały przygotowawcze, jeszcze zanim wpadł na to rząd. Karolina zdobyła szkołę szturmem, choć o jedno miejsce walczyło czworo rówieśników. Jej przewaga polegała na tym, że od lat w Ukrainie uczyła się polskiego. Tę płynną polszczyznę usłyszał przez przypadek dyrektor Andrzej Wyrozembski, akurat, gdy rekruter odmawiał przyjęcia dokumentów Karoliny.
Pokazuje mi filmik z wakacyjnego wyjazdu integracyjnego, na którym czyta z uczuciem inwokację z "Pana Tadeusza", choć tekstu ani idei nie mogła zrozumieć. Załapała, o co chodzi po dodatkowym spotkaniu z polonistką, a tak naprawdę – dopiero wtedy, gdy obejrzeli film Wajdy.
Podobnie jest z obowiązkowymi fragmentami Biblii. – To jest napisane takim językiem, że nie sposób zrozumieć – mówi Karolina. Ale brnie. Bo przecież to może być na maturze.
Asia przyszła do Limanowskiego tylko dlatego, że szkołę wskazał jej jako pierwszą Google, gdy wpisała w wyszukiwarkę hasło "polskie liceum". Od progu usłyszała, że nie ma już miejsc. Pisała e-maile i dzwoniła tyle razy, aż pozwolili jej przyjść. Dziś nie może się nachwalić tej szkoły. U nich na przerwach siadało się prosto na ziemi. Tu ma obite ekologiczną skórą kanapy, designerskie krzesła, drewniane stoły i przestrzeń.
Asia to skrót od Anastazji – europejski, więc lepszy od rodzimych zdrobnień jak Nastka czy Nastiusza. Polski nie jest tak ładny, jak francuski, ponieważ jednak i francuskiego może się w Warszawie uczyć, Asia chętnie zapłaci tę cenę i nauczy się obu. Ukraiński pobiera od koleżanek. W jej domu akurat rozmawiało się po rosyjsku, ale w grupie ludzi, którzy uciekli przed ruskimi czołgami, nie wypada się afiszować z miękkim akcentem.
Jej plan to matura, potem filologia francuska. Na ukraińskiej prowincji, kilkanaście kilometrów od granicy z Białorusią, wystarczało Asi marzenie o tym, że zostanie baristką.
"Lepiej wybrać polską szkołę"
Co się stało z odrzuconymi przez liceum Asi kandydatami? Być może odbili się od drzwi innej warszawskiej szkoły, na których administracja we wrześniu wywiesiła kartkę: Студентов из Украины не принимаем (nie przyjmujemy uczniów z Ukrainy). Po rosyjsku. Z braku czytelnych przepisów i przeciążeń niezwiązanych z wojną i uchodźcami wiele liceów z założenia nie przyjmuje uczniów z Ukrainy.
Na jednej ze stron, która pomaga uchodźcom odnaleźć się na emigracji, znajduję radę: "Jeśli planujesz zostać w Polsce na dłużej, lepiej posłać dziecko do polskiej szkoły. Oczywiście będzie przez pewien czas narażone na stres. (...) Ale dzieci mają większe szanse na pokonanie bariery językowej, nawiązanie nowych znajomości i przygotowanie do studiów wyższych".
Amnesty International alarmuje, że Ministerstwo Edukacji i Nauki "nie monitoruje liczby dzieci i młodzieży przybyłych do Polski z terenu Ukrainy, którzy nie są zapisani do polskich placówek oświatowych". Nie zbiera też informacji, ilu Ukraińców w wieku szkolnym przebywających w Polsce uczy się zdalnie w ukraińskim systemie oświaty. We wrześniu resort podał tylko, że 700-800 tys. dzieci z doświadczeniem uchodźczym przebywa w Polsce. Z czego tylko ok. 192 tys. uczy się w polskich szkołach. Co z resztą? Nie wiadomo.